Młyn w Siedlimowicach we wspomnieniach naszej mieszkanki
Zachęcamy do przeczytania:
„Moje Wspomnienia” Maria Wróbel
To był wyjątkowy dzień. Słońce szczodrze rozdawało światu swoje promienie. Obie z siostrą bawiłyśmy się na podwórku. Nagle usłyszałyśmy, że dziadek z tatą szykują się na wyjazd do młyna. Dziadek wyprowadził konia ze stajni i zaprzęgał go pomału do wozu. Podbiegłyśmy do taty i zaczęłyśmy prosić: "Weź nas tato ze sobą! Będziemy grzeczne!". I stał się cud, bo tato zgodził się na ten pomysł. Czekała nas długa i niezwykła wyprawa do Siedlimowic.Koń został już zaprzęgnięty, a worki ze zbożem załadowano na wóz. Weszłyśmy na niego i cichutko przycupnęłyśmy między cennymi ładunkami. Byłyśmy przeszczęśliwe. Otworzyłyśmy szerzej oczy i nastawiłyśmy się na wielką przygodę. Ja miałam mniej więcej siedem lat, a moja siostra pięć. Mama ubrała nas w płócienne sukienki, które sama uszyła. Były skromne i ładne. Włoski nam się trochę zwichrzyły, ale komu to wtedy przeszkadzało. Minęliśmy Imbramowice, a potem, po lewej stronie, niedaleko przed Domanicami ukazał się las. Wyglądał przecudnie bo było w nim dużo drzew iglastych i liściastych, a jego skraj ozdabiały białe brzózki. Po niebie płynęły duże, puchate chmury. Czułam wiatr we włosach i zapach zboża w workach. Trawy wokoło pięknie się zieleniły. W tym momencie zobaczyłam ogromnego, szarego ptaka, lecącego po niebie. Czułam się tak szczęśliwa na tym wozie.
Gdy minęliśmy las, dziadek skręcił w prawo. To była droga do Siedlimowic. Kręta, długa i tajemnicza, jak w kolorowej bajce. Za nami wciąż podążał samotny ptak. W uszach stukot końskich kopyt wybijał rytm. Wreszcie dojechaliśmy do wsi i ujrzałam cel naszej wyprawy. Młyn wydał mi się czarny, a nawet trochę straszny. Jego wielkość mnie przytłaczała. Musiałam zadrzeć głowę wysoko do góry, żeby zobaczyć jego majestatyczne ściany, poprzetykane drobnymi okienkami. Żelazna brama wprowadzała nas na gładki bruk. Gdy nasz wóz przejeżdżał pod nią, przytuliłam się z lęku do siostrzyczki. Odgłos kopyt naszego konia niósł się po rozległym podwórzu.
Przywitał nas Pan Jan, który był młynarzem. Przyglądałam się mu ciekawie, bo ciągle się uśmiechał. W pobliżu krzątała się też jego żona, Pani Krystyna. Dorośli zdjęli worki z wozu i wnieśli je do wnętrza budynku. Potem czekaliśmy, aż nasze zboże zostanie zmielone na mąkę. To były dla mnie jakieś czary, bo przecież wiedziałam, że z tej mąki rodzice będą piekli chleb. Chyba właśnie dlatego pachniało mi tam domem i gościnnością.
Z tym sentymentem do młyna w Siedlimowicach przeżyłam kolejne pięćdziesiąt lat. Któregoś razu przydarzyło mi się jechać tą drogą. Poczułam tę samą magię, którą pamiętałam z dzieciństwa. Zatrzymałam samochód na poboczu i po wyjściu z niego, z rozkoszą i powoli rozejrzałam się po okolicy. Po niebie płynęły duże, puchate, chmury. Poczułam zapach pól, łąk i czarnej ziemi. Przymknęłam oczy, wciągnęłam do płuc świeże powietrze i wiecie co? Powrócił zapach chleba, mąki w workach i tamtego dnia z dzieciństwa. Otworzyłam oczy, spojrzałam na niebo, a tam frunął wielki, szary ptak. Pomyślałam, że to niemożliwe, ale on tam był, w tym samym miejscu, nad tymi samymi polami. Z oczu popłynęły mi łzy. Wsiadłam nieśpiesznie do auta, oszołomiona cudownie podarowaną mi chwilą. Jechałam powoli. Kiedy zbliżyłam się do młyna, coś mi szepnęło: Zatrzymaj się. Pomyślałam: Ale po co? Przecież nie miałam worków ze zbożem. Mimo wszystko weszłam ukradkiem do młyna, który o dziwo, ciągle działał. W środku było cicho i tajemniczo. Pachniało mąką, drewnem, ciężką pracą ludzi i maszyn. Już miałam się wycofać, kiedy zaskoczyło mnie spotkanie z Panem młynarzem. Uśmiechnął się do mnie i spytał: Czym mogę służyć? Pomyślałam, że szybko muszę wymyślić jakiś pretekst mojej wizyty. Jeszcze nie wiedziałam po co, ale kupiłam wtedy dziesięć kilogramów mąki. Z tej mąki chleba nie będzie? A właśnie, że będzie! I od tej pory piekę pyszny domowy chlebek. Przywitała mnie także żona Pana Witka, Iwona. Rozmowie nie było końca. Tak jak w dzieciństwie, również teraz odczuwałam tam serdeczność, zainteresowanie i troskę gospodarzy.
Młyn w Siedlimowicach zawsze będzie mi się kojarzył z rodziną, chwilą radości, przyjaźni, z chlebem i dostatkiem. Często odwiedzam to miejsce i nowopoznanych właścicieli. Nigdy się wtedy nie śpieszę, bo chcę się nacieszyć tamtejszym klimatem, popodziwiać stare drzewa rosnące w pobliżu i piękną okolicę. Zadzieram też zawsze głowę na niebo, ale tego wielkiego, szarego ptaka już więcej nie zobaczyłam. Nie tracę jednak nadziei. Czasami wydaje mi się jednak jakbym słyszała stukot końskich kopyt.
Pani Maria swoje wspomnienia o młynie nie tylko przelała na papier w formie pisemnej. Jest także autorką pięknych prac plastycznych o młynie w Siedlimowicach.